poniedziałek, 31 grudnia 2018

Stary rok w nogi...

 
Rok 2018 w Błękitnym Zamku rozpoczęłam prezentacją TUSAL-owego słoiczka i choć zabawa się już skończyła, postanowiłam ostatni raz pokazać mój pojemnik na robótkowe resztki. Tym bardziej, że chyba się spodobał pozostałym uczestniczkom, gdyż sklasyfikowały go na drugiej pozycji. Dziękuję bardzo za wszystkie oddane głosy!
 
 
Od ostatniego nowiu przybyło troszkę nitek i włóczek, na samym wierzchu te pozostałe po ozdabianiu nowego słoika. Tak, tak, w tle majaczy już rok 2019, a ja, zmotywowana docenieniem mojej pracy, postanowiłam dołączyć ponownie do zabawy. Tym razem organizuje ją Agata prowadząca blog Krzyżyk do krzyżyka. Banerek już jest, można się zapisywać do 6 stycznia.
 
http://krzyzykdokrzyzyka.blogspot.com/2018/12/tusal-2019.html
 
Mojemu tegorocznemu TUSAL-owi będzie towarzyszyło coś jeszcze, ale o tym przy okazji pierwszej prezentacji słoiczka.
 


W Nowym Roku życzę Wszystkim Gościom Błękitnego Zamku wielu pięknych, dobrych dni, wszelkiej pomyślności i Bożego błogosławieństwa.
 
 

sobota, 29 grudnia 2018

Rok z Amigurumi (12) - Jemiołuszka Judyta

 
- Uff! Nareszcie na miejscu - Judyta zmęczona długą podróżą z ulgą przysiadła na gałązce wysokiej lipy. Nie przypadkiem wybrała właśnie to drzewo. Wśród jego nagich gałęzi widać było charakterystyczne kule jemioły. Jemiołuszka miała nadzieję, że znajdzie wśród jasnozielonych owalnych listków pyszne białe kuleczki, które tak lubiła.
Coroczna podróż z Dalekiej Północy nad Wisłę była długa i tym razem obfitowała w liczne niespodzianki pogodowe. W Skandynawii mróz trzymał mocno i trudno było znaleźć cokolwiek do jedzenia, ale im dalej na południe, tym robiło się cieplej. Nad Bałtykiem złapał Judytę gwałtowny sztorm, na szczęście była już wtedy blisko brzegu. Deszcz nie ustawał i przemoczył jemiołuszce wszystkie piórka. Najgorsze było jednak to, że jej piękna czapeczka w norweskie wzory, z pomponem i nausznikami, która zazwyczaj skutecznie chroniła ją przed mroźnym powietrzem, pod wpływem nieustającej wilgoci rozciągnęła się i teraz spadała ptaszkowi na oczy. Dodatkowo kolory okazały się mało trwałe i gdzieniegdzie pojawiły się brzydkie, żółte zacieki.
- Przydałoby mi się nowe nakrycie głowy – westchnęła Judyta. – Najpierw jednak muszę rozejrzeć się za czymś do jedzenia.
Nadzieje jemiołuszki co do pysznych białych kuleczek na szczęście nie okazały się płonne. Jemioły nadzwyczaj obficie obrodziły tego roku i bez kłopotu dawało się znaleźć mnóstwo smakołyków. Większym problemem był nieprzerwanie padający deszcz.
- Mam tego dość, muszę znaleźć jakieś suche schronienie – zaświergoliła Judyta i ruszyła w drogę.
 
 
Przelatując nad małym miasteczkiem zauważyła w kilku oknach wielkie świecące gwiazdy. Bardzo ją zainteresowały, ostrożnie więc przysiadła na jednym z parapetów. Przez szybę, w której odbijały się refleksy światła, niewiele było widać, ale to co udało się jemiołuszce dostrzec, sprawiło, że podskoczyła z radości. Na blacie przykrytym turkusowym obrusem w złote gwiazdki stał szklany wazon, a w nim … pęk jemioły obsypany białymi jagodami. Szczęście sprzyjało ptaszkowi. Okno było uchylone i Judyta bez problemu wślizgnęła się do pokoju. Było tu zacisznie, ciepło i, co najważniejsze, sucho. Pod ścianą stała duża drewniana komoda, pod którą można było sobie urządzić przyjemną kryjówkę. Jemiołuszka postanowiła zostać tu kilka dni. Na kolację wybrała kilka najdorodniejszych owocków, a potem zaszyła się w najciemniejszym kącie pokoju i czując, że jej piórka nareszcie schną, a nie mokną, z ulgą zasnęła.
Dom, w którym zatrzymała się Judyta okazał się nad wyraz gościnny i przyjazny dla ptaszków. Każdego dnia jemiołuszka znajdowała na stole zostawione tam niby przypadkiem suszone żurawiny, pestki dyni i słonecznika. Gospodarze udawali, że nie słyszą odgłosów dochodzących spod komody, zawsze też zostawiali uchylone okno, tak, że Judyta mogła wylatywać na przechadzki, a potem wracać do swojego zacisznego kącika.
Któregoś dnia obudziło ją szuranie miotły. Ktoś krzątał się po pokoju przesuwając sprzęty i wymiatając kurze ze wszystkich zakamarków pomieszczenia. Gdy odgłosy sprzątania wreszcie ucichły, jemiołuszka z zaciekawieniem wyfrunęła spod komody. Wystrój pokoju się zmienił. Pęk jemioły został zastąpiony świerkowymi gałązkami, pośród których bieliła się szydełkowa gwiazdka, obok zaś pojawiły się tajemnicze paczuszki owinięte w błyszczące papiery i przewiązane pasmami czerwonej i zielonej rafii. Na jednym z pudełeczek leżała karteczka.
 
 
- Dla Judyty – przeczytała ze zdumieniem jemiołuszka. – Dla mnie? Ciekawe, co jest w środku. – Już chciała pociągnąć za koniec tasiemki, gdy usłyszała zbliżające się kroki i natychmiast spłoszona umknęła pod komodę.
 
 
- Czas położyć prezenty pod choinką i siadać do wieczerzy – do pokoju weszła młoda kobieta, zabrała wszystkie pakuneczki i spojrzała z uśmiechem w stronę komody. – Dla każdego, nawet najmniejszego stworzenia, znajdzie się jakiś drobiazg.
Przez cały wieczór Judyta bała się opuścić swoją kryjówkę. Z sąsiedniego pomieszczenia słychać było śmiechy, radosne okrzyki, wyśpiewywane głośno kolędy i pastorałki. Jemiołuszce najbardziej przypadła do gustu ta o pstrej kaczce i innych ptaszkach umilających czas małemu Jezusowi. Gdy wreszcie przed północą wszyscy wyszli na Pasterkę i w domu zapanowała cisza Judyta odważyła się w końcu wychylić spod komody. Gnana ciekawością pofrunęła do drugiego pokoju i zachwycona przysiadła na kredensie.
 
 
W kącie stała choinka przystrojona w gwiazdki, pierniki i małe rożki wypełnione słodyczami. Pośród kilku nierozpakowanych jeszcze paczuszek jemiołuszka dostrzegła tę z napisem „Dla Judyty”.
 
 
Na stole, na honorowym miejscu leżała wiązka sianka, a na niej figurka Dzieciątka. Małemu Jezusowi towarzystwa dotrzymywały dwa porcelanowe aniołki. Obok stał talerz pełen prześlicznych pierniczków.
 
 
Jemiołuszka chwyciła w dziobek zaadresowane do niej zawiniątko i przeniosła się z nim na stół.
 
 
- Chyba teraz mogę je otworzyć, jak myślisz Dzieciąteczko? – ćwierknęła cichutko. W blasku migoczących lampek choinkowych wydało jej się, że mały Jezus kiwnął przyzwalająco paluszkiem. Judyta pociągnęła za sznureczek i z pewnym trudem odwinęła złocisty papier.
 
 
- Jaka śliczna! Jaka zgrabna! Jaka ciepła! – z dzióbka jemiołuszki wydobywały się kolejne okrzyki zachwytu. W pudełeczku leżała czerwona czapeczka z gwiazdkowym szlaczkiem i białym pomponem.
 
 
Judyta natychmiast zerwała z głowy starą czapę i przystroiła się w nową. Uradowana latała po całym pokoju przysiadając to na choince, to przy stajence, ciesząc się pięknym prezentem.
 
 

 
 
 
Wreszcie wróciła na stół i skubnęła kilka okruszków piernika.

 
Potem usiadła blisko małego Jezuska i zaśpiewała na całe gardło na melodię swojej ulubionej pastorałki:
Na sianku
Jezusek.
Słucha śpiewu jemiołuszki
Zaciska małe paluszki
Z radości, z radości.
 
 
  
 
PS Ulubiona pastorałka Judyty brzmi tak:
 


środa, 26 grudnia 2018

Na zakończenie obchodów stulecia

Przedświąteczny niedoczas jest oczywiście tradycją, ale kończenie jednego z prezentów w Wigilię zdarzyło mi się po raz pierwszy. Na szczęście Adresat tego upominku pojawił się u mnie dopiero w Pierwsze Święto, tak więc czas pomiędzy wieczerzą wigilijną, a wyjściem na Pasterkę mogłam poświęcić na pospieszne łączenie wyszydełkowanych dzień wcześniej elementów... samolotu. Ale po kolei.
 
Zamówienie zostało złożone z początkiem listopada:
 
- Ciociu, mogłabyś zrobić na szydełku ze trzy żołnierzyki i samolot? Możesz go wyciąć z tektury i potem "obszyć" wełną.
- Pomyślimy, tylko teraz mam jeszcze inne rzeczy do dokończenia.
- Ale to dopiero na święta, jest dużo czasu.
 
Rzeczywiście czasu było sporo, jednak innych zajęć również. Koniec końców udało się w ostatniej chwili, rzutem na taśmę.
 
Trzej żołnierze są. Powstali na bazie Dyndadełka, dorobiłam im tylko czapki wojskowe.  Mają nawet pospiesznie wymyślone karabiny.
 
 
Samolot jest. Zgodnie z sugestią szkielet został wycięty z grubej tektury i obszydełkowany.
 


 
Można by go jeszcze dopracować, wzbogacić w detale, ale jako się rzekło, czasu zabrakło.
Wczoraj rano prezent został pospiesznie włożony do szarego tekturowego pudełka i owinięty świątecznym papierem.
 
 
Po otwarciu wszystkich prezentów nadszedł czas na zabawę. Siostra obdarowanego wykorzystała go na zaprojektowanie szaty graficznej opakowania. Teraz zestaw prezentuje się w pełni profesjonalnie.
 
 
Generał to ten z żółtym karabinem (w szufladzie były tylko dwa srebrne spinacze - reszta kolorowe ;)

Wojsko Polskie pozdrawia :)
 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Świątecznie


 
"Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel"
                                                                                                         /Iz 7,14/
 
 Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!


niedziela, 16 grudnia 2018

"Wszyscy wszystkim ślą życzenia..."

 
Coraz częściej mailem lub SMS-em. Gdy próbowałam wyciągnąć od dzieci w szkole, jak jeszcze można przesyłać życzenia, nie udało mi się uzyskać odpowiedzi: "Wysyłając kartki świąteczne", a na pytanie, czy ich rodzice dostają jakieś kartki, usłyszałam zgodny chór: "Nieee!" Znak czasów?
Był taki czas, że nie wysyłałam życzeń pocztą, od paru lat znowu to robię i nawet udało mi się kolejny raz samodzielnie przygotować kartki (choć już myślałam, że zrezygnuję i kupię gotowe). Minimalizm jak zwykle, choć w tym roku trochę bardziej kolorowo i wzorzyście.
 








 
Boże Narodzenie musi błyszczeć, a tak trudno to potem sfotografować...
 
 
Nad maszyną do szycia zawisła tymczasowo gwiazda, której docelowym miejscem jest okno. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, które odkryły ten genialny w swej prostocie sposób wykonania ozdoby z torebek śniadaniowych. Jeśli go jeszcze nie wypróbowaliście, zachęcam. Wskazówki np. tu. Zgodnie z instrukcją użyłam siedmiu torebek, ale nie zaszkodziłaby jedna lub dwie więcej.
Radosne pozdrowienia w niedzielę Gaudete :)

sobota, 15 grudnia 2018

Dyndadełko


Wyobraźcie sobie taką sytuację: jesteście uczennicą klasy 5, po szkole macie iść na basen, ale niestety zapomnieliście zabrać z domu plecaczka z kostiumem ręcznikiem i innymi niezbędnymi akcesoriami. Po lekcjach zbiegacie do szatni, na swojej kurtce widzicie wiszący plecak, identyczny, jak ten który został w domu. Co robicie? Przewieszacie oczywiście plecak na sąsiedni haczyk, bo przecież połowa klasy ma takie same. Któraś koleżanka musiała się pomylić. Wracacie pędem do domu, wpadacie do przedpokoju, a tu ... plecaka nie ma. Przecież to niemożliwe, na pewno tu był! Nie wzięliście pod uwagę jednego. Wasz kochany tata widząc plecak leżący pod lustrem przywiózł go wam do szkoły i nie chcąc przeszkadzać w lekcji zostawił w szatni, zakładając, że jeśli będzie wisiał na kurtce, nie zdołacie go przeoczyć :)
Jak zapobiec na przyszłość takim sytuacjom? Trzeba oczywiście plecak "spersonalizować". Na przykład za pomocą takiego oto dyndadełka.


Robi się je błyskawicznie, tak więc zdąża się nawet gdy o sytuacji z basenem dowiaduje się dzień przed urodzinami zabieganej nastolatki :)
 

Do tego jeszcze paczuszka ciasteczek korzennych oraz owsianych i dodatek do prezentu właściwego gotowy.
 


PS Urodziny były prawie dwa tygodnie temu, ale dopiero teraz zmobilizowałam się do wpisu. Takie są skutki przedświątecznego, permanentnego niedoczasu. Czy kiedyś uda się go pokonać?

piątek, 7 grudnia 2018

TUSAL grudniowy


Coś tam przybyło, ale ugniatać zawartości nie trzeba było. Do końca roku jeszcze trochę czasu, może uda się coś dorzucić, ale i tak jestem dumna, że słoiczek pełny.
 
 
Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, ale z dekoracjami świątecznymi to ja czekam prawie do Wigilii. Wyjątek zrobiłam dla jemioły, której zwykle nie kupuję. Będzie mi potrzebna do sesji zdjęciowej grudniowego amigurumi.


Grudniowe, adwentowe pozdrowienia :)
 

środa, 28 listopada 2018

Rok z Amigurumi (11) - Żółw Zygfryd

 
- Brrr, jak zimno na dworze! Dobrze, że mam gdzie się ogrzać! - Zygfryd prześlizgnął się między nogami wchodzących do domu dzieci i z lubością przytulił się na chwilę do ciepłego kaloryfera.
Zazwyczaj większość czasu spędzał na świeżym powietrzu, lubił cieniste, wilgotne zakątki, wolał chłód od upału, jednak listopadowy wicher i zacinający deszcz skutecznie wygnały go z ogrodu. Na szczęście rodzina, na posesji której przemieszkiwał latem, dysponowała przestronnym domem, chętnie więc przyjmowała żółwika na zimę pod swój dach. Zygfryd starannie wytarł zabłocone łapki i pomaszerował do kuchni. Zawsze znajdował tu coś interesującego. Nie inaczej było i tym razem.
Na wyszorowanym do czysta stole stała ciemnoniebieska, emaliowana miska, pełna tajemniczych ingrediencji.


 
- Mąka, masło, jajka, chyba cukier – żółw rozpoznawał kolejne składniki. - A te żółte gęste krople to chyba…, tak, to na pewno miód. – Obok miski stał słoik pełny złocistej cieczy. -Pozostaje jeszcze zidentyfikowanie brązowego proszku. Mmmm, co za zapach. To pewnie jest… przy-pra-wa ko-rzen-na do pier-ni-ka – Zygfryd przesylabizował napis na kolorowej paczuszce. - Oho, chyba będzie się tu dziać coś ciekawego – zadowolony zatarł łapki.

 
Z żółwika był niezły łakomczuszek, co było widać po jego wystającym brzuszku. Bardzo lubił słodycze i zimą często towarzyszył swoim gospodarzom podczas pieczenia pierniczków i innych ciasteczek. Kilka razy próbował nawet coś ulepić z aromatycznej masy, ale, jak sam twierdził, miał do tego maślane łapy. O wiele lepiej wychodziło mu wałkowanie ciasta i wykrawanie ciastek foremkami. Właśnie rozglądał się za swoją ulubioną, w kształcie serduszka, gdy nagle zauważył dziwny sprzęt. Wyglądał jak zwykły wałek do ciasta, ale na jego powierzchni powycinane były różne świąteczne motywy.
- Do czego to może służyć? – medytował Zygfryd. – Czyżby dało się upiec ciastka z takimi wzorkami? Mam nadzieję, że wkrótce się przekonam.


Tymczasem ciasto zostało zagniecione i odstawione na dłuższą chwilę do lodówki, natomiast żółwik postanowił się przespać.
Obudziło go głośne stuknięcie. Na stole ktoś zamaszyście umieścił stolnicę. Obok leżały już dwa wałki, jeden zwykły i drugi, ten z wzorkami, pojawiła się też blacha wyłożona papierem i pomarańczowy pojemnik z mąką. Zaczął się ulubiony przez Zygfryda etap produkcji ciastek – wałkowanie surowej masy. Tym razem po kilkukrotnym przejechaniu zwykłym wałkiem przyszedł czas na użycie tego drugiego.
 
 
- To chyba jakieś czary! – zawołał zdumiony żółw. Na gładkiej powierzchni pojawiły się płatki śniegu, renifery, dzwonki, choinka. Rysunek był delikatny, ale po umieszczeniu blachy z przełożonymi na nią surowymi ciastkami najpierw w zamrażalniku, a potem w gorącym piecu robił się trochę bardziej wyrazisty.



- No dobrze, ładne są takie wzorzyste wypieki, ja jednak tęsknię do tradycyjnych, wykrawanych – Zygfryd rozejrzał się niespokojnie po kuchni i z ulgą dostrzegł na drugim końcu stołu dobrze sobie znane metalowe kółko z nanizanymi na nie foremkami.


- Tam musi być moje ulubione serduszko – starannie przeszukiwał gąszcz kształtów, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Zdecydował się jeszcze na gwiazdkę, księżyc i kwiatuszek. Wykrawanie szło sprawnie i wkrótce na stolnicy pojawił się tuzin gwiazdek, potem księżyców, wreszcie serduszek i kwiatków.
 
 
Kolejne blachy wędrowały do piekarnika, a potem, gdy stygły, poddawane były wnikliwej kontroli jakości. Na ogół wypadała pomyślnie, Zygfryd jednak doszedł do wniosku, że najładniej wyglądają wzory odciśnięte na cieniutko wywałkowanym cieście.


 


- Niektóre egzemplarze wymagają jeszcze dopracowania – stwierdził na koniec.
 

Następnego dnia ciasteczka zostały podane na podwieczorek. Przygotowano do nich zimową herbatkę. Żółw znowu miał powody do zdziwienia.



- Plastry pomarańczy w filiżance? Laska cynamonu? Do tego wszystkiego herbata? I jeszcze ciemnoczerwony malinowy syrop? – Zygfryd bez przekonania spróbował gorącego płynu. - Dobre! Idealny dodatek do korzennych ciasteczek!


Renifer, gwiazdka, księżyc, a może jednak serduszko? – Żółwik nie wiedział na co się zdecydować. – Najlepiej wszystko po kolei. W moim brzuszku na pewno znajdzie się miejsce!




Wraz z Zygfrydem serdecznie dziękuję mojej Bratanicy za pomysł na opowiastkę i serdecznie pozdrawiam :)